Niniejszym pocieszam wszystkich, którzy nie mogą się już doczekać tegorocznych wyborów, by zagłosować na „żadnego z powyższych”, byle nie cierpieć kolejnych czterech lat w bulu i nadziei na lepsze czasy.
http://youtu.be/on4ixMFDYw4
Ucisk polszewistowski jest niczym wobec moich cierpień restauracyjnych.
Na wstępie przyznam się, że jestem znerwicowany i straumatyzowany i wszystko mnie wkurza tak jak w filmie Dzień świra. Kawał….
Przychodzi gość do apteki i mówi.
– Poproszę Nerwosol.
– Co proszę?
– NERWOSOL KURWA!
…. jest autentyczną opowiastką o mojej niedoli, zmienioną w kawał.
Do rzeczy. Teoretycznie restauracja w momentach innych niż sobota i piątek wieczór powinna być cichym miejscem zjedzenia posiłku i przeczytania przy tym rozdziału książki. Ludzie przychodzą, kulturalnie dyskutują, żegnają się, wychodzą.
Może tak. Może na zachodzie.
W Chinach wygląda to tak:
nagle do stołu na przeciwko dosiadają się trzy-cztery świnie i zaczynają głośno jazgotać i żreć.
Jazgotanie oznacza, że w 5-6 przypadkach na 10 są czymś straszliwie podekscytowani i drą się jeden przez drugiego tak jakby: jedna osoba wygrała właśnie milion w totka, drugiej powiły się pięcioraczki (w tym jeden z dwoma głowami), a trzeci właśnie dostał przez pomyłkę podwójną wypłatę.
Wracając do jedzenia, cokolwiek to jest, zupa, ciało stałe (w sumie nie ciało, ale zwłoki) – siorbią. Skurwiele wsysają jedzenie jak odkurzacz, przy tym dodatkowo mlaskają głośno z otwartymi pyskami.
Jak się ma szczęście, to kolesie jeszcze cierpią na katar albo alergię. Wtedy głośno wciągają do środka fluki z nosa – podobno to ułatwia trawienie lepiej niż herbatka Paracelsus.
Ktokolwiek podróżował pociągiem w Chinach, doskonale wie o co chodzi. Najgorsze są minuty i sekundy pory lunchu. Nagle robi się ruch do maszyny z wrzątkiem i cały przedział zalewa zupki z makaronem spagetti…. i zaczyna się.
Czy muszę podkreślać fakt, że makaron w nitkach jest najbardziej siorbogennym pożywieniem dostępnym w sklepach na terenie kraju? Nie!
Sprawa kończy się tak, że na ok. 40 minut do godziny wstaję z siedzenia i przechodzę czytać książkę do korytarza między wagonami. Licząc na to, że tym razem nikt tam nie wpieprza tych makaronów na stojąco, jeszcze rozmawiając „na krzycząco” przez komórkę albo z drugim i czwartym równie hałaśliwym gościem.
Czy można siorbać jedząc kanapkę? Można.
Apogea tej sytuacji potrafią zaskoczyć. Niniejsze słowa piszę w barze Subway – to taki z kanapkami. Nie w Chinach, ale w kulturalnym Tajwanie. Do innych restauracji, takich z ryżem, przestałem chodzić, bo tam nie da się wytrzymać więcej niż 5 minut.
Nie przez siorbanie – w ryżodajniach używa się pałeczek, więc siorbanie jest utrudnione (ale nie niemożliwe). Chodzi o jazgot rozmów – czasami mam wrażenie, że nasi azjatyccy bracia nauczyli się mówić na wdechu, tak nawijają.
Do szczelnego wypełnienia sali jazgotem wystarczy jeden stolik z czterema rozwrzeszczanymi małpami. Trzy też dają radę. Generalnie wszystkie osoby trajkoczą jedno przez drugie – w jednym takim kółku dyskusyjnym gadają średnio trzy osoby z czterech. Jakby stado małp w zoo dostało apopleksji na widok niespełnionych obietnic [tu wstawić nazwisko wybranego polityka].
Właśnie przed chwilą jedna baba przy stoliku obok pożarła kanapkę. Sprowadzało się do przeraźliwie głośnego zsiorbania całego jej nadzienia składającego się z warzyw i innych dodatków. Mlaskanie też oczywiście było – bo takie nieszczęścia chodzą parami jak Marks i Lenin.
No żesz kurcze jego mać! Nie mam gdzie teraz chodzić z książką, oprócz własnego kibla.
Koniec świata gorszy niż ten:
Kur****wa! Następny taki sam gość właśnie usiadł mi za plecami! Pa!!!