Wizytując obcy kraj należy zapoznać się z jego historią.
Dzięki temu wysiłkowi będziemy mogli z należytym szacunkiem zrozumieć serca i umysły miejscowej ludności. Wiąże się to z niewybrednym żartem kończącym poprzedni wpis.
Najciekawszym bodaj epizodem jest geneza nazwy stolicy Argentyny – Buenos Aires.
Gdy żeglarze-odkrywcy penetrowali wschodnie wybrzeże kontynentu, tuż przed wpłynięciem do estuarium La Platy w AD 1536, akurat skończył im się prowiant. Czytelnik znający już inne wpisy na tym blogu oraz zawiłe ścieżki wyobraźni jego autora, w mig domyśli się, że prowiant składał się wyłącznie z fasoli, grochu i innych podobnych specjałów umilających życie mieszkańcom współdzielonej przestrzeni życiowej, zwłaszcza zamkniętej.
——————
Niejeden niosący nieustraszonych odkrywców żaglowiec zginął bezpowrotnie pochłonięty przez chciwe łapska oceanu… w wyniku gromowej eksplozji nagromadzonego pod pokładami metanu.
Szczególne nasilenie katastrof miało miejsce w rejonie tzw. trójkąta bermudzkiego, który do dziś cieszy się z tej racji złą sławą. Jakie tam ufo! Na trop przyczyny tajemniczych zniknięć wpadli Brytyjczycy, którzy od 1740 roku dodawali do jadłospisu sok z cytryny. Hydratacja alkenów w kwaśnym środowisku soku cytrynowego
CH2=CH2 + H2O ——-> (nad strzałką H+) CH2OH-CH3
(czyli znany z wielokrotnie powtarzanych testów organoleptycznych C2H5OH!)
dawała dwa następstwa:
– następowało skokowe podniesienie morale,
– redukowano do zera prawdopodobieństwo eksplozji metanu.
Mało kto wie, ale to właśnie żeglarze opracowali wynalazek wykrywający metan: kanarki z Wysp Kanaryjskich – stąd ich nazwa, mająca upamiętnić doniosłe rozwiązanie problemu nękającego załogi żaglowców. Ze statków, nieszczęsne ptaszęta trafiły do kopalń.
—————————–
Poniższa scena ze słynnego filmu Płonące siodła Mela Brooksa pozwoli poczuć aromat przygody, jakim delektowali się dzielni odkrywcy w trybie 24/7:
.
.
No więc wracając do tematu… głodni ALE SZCZĘŚLIWI żeglarze dobili do brzegu w poszukiwaniu jakiegoś MacDonalda i by uczcić w pamięci odmianę jadłospisu i idących z niej konsekwencji nazwali osadę Buenos Aires, czyli po hiszpańsku DOBRE POWIETRZE, albo DOBRE WIATRY, jeśli „wiatry” tłumaczyć dosłownie.
Tyle dla miłośników mojej prozy.
A dla szukających zdjęć odwiedzanych miejsc:
Ulica na przedmieściach o poranku:
Wejście do autobusu…
Jest poprzedzane sprawdzeniem, czy się wsiada do właściwego.
Mapa wygląda tak, że miasto podzielone jest na sektory, a w każdym sektorze wypisane są numery autobusów, które zatrzymują się w rejonie. Poszukiwanie przystanku jest zostawione w gestii podróżnego*.
(* – o pardon! Podróżnym to ten ktoś dopiero będzie jak znajdzie przystanek i akurat nie będzie strajku MZK)
Sklep spożywczy an przedmieściach:
Głupie zdjęcie ulicy:
Autostrada
I estuarium La Platy