Śmierć teutońskiej hołocie, cz. 1 Miecz i ogień niesiemy krzyżokom! Za Juranda!

(post w trakcie pisania)

Rok bieżący jest rokiem szczególnym. Sześćset lat upływa od chwili, gdy armie Korony i Litwy pokazały dowodnie zachodnioeuropejskiej hołocie, że w kwestii wcielenia wschodniej Europy do eurokołchozu, bez referendum się nie obejdzie.

Tak kochani, 600 lat temu nie było telewizji i teutońskie roszczenia, pycha i paneuropejski śpiew tam-taradam – tam taradej posłuchu nie uzyskał. Germański pysk z którego śpiew ten się dobywał dostał pancerną jagiellońską pięścią centralnie między oczy bez żadnej gry wstępnej.

Potomnym  ku pamięci i przestrodze daremnej prezentują się więc postacie wrogów śmiertelnych polskości, którzy obecnie godzą w serca nasze ostrzami Związku Wypędzonych i innych organizacji szerzących tolerancję i zwątpienie w sercach naszych.

Trzeba było przedsięwziąć kroki zaradcze, powstać i dać się policzyć. Trzeba stawić się na miejscu pamięci narodowej i pokazać euroentuzjastom, że jeszcze Polska nie zginęła, póki kurczak w garnku. Kurczak co prawda jest już GMO, ale póki co nadal ma skrzydła i udka.

Na miejsce bitwy wyruuszyłem dumą polskiej motoryzacji, która niestety wzięła i się zapsuła. To pierwszy taki przypadek dla tego modelu samochodu – mechanik samochodowy był bardzo zdziwiony, że pojazd wymagał naprawy. Gdy przyszło pojazd zostawić na dłuższą naprawę, skorzystałem z mojej szalupy ratunkowej, ukrytej w przepastnych ładowniach mojego okerętu HMS, to jest znaczy się FSO Heweliusz.

.

Droga była długa i kręta, więc trzeba było ochlać się miodu (koli) i nażreć pieczystego (batonół Mars)


.
Dzień chylił się ku końcowi nieuchroninie niczym amerykańskie imperium petrodolarowe.

Trzeba było więc znaleźć miejsce na biwak. Zadekowałem się więc w przydrożnym lesie.

Ranek zaskoczył mnie przemiło – tj. okazało się że spałem w jagodach, które z dodatkiem głodu zmieniły się w śniadanie.
Zwyczajem ludów pierwotnych myśliwsko-zbierackich uzbierałem ilość niezbędną do podtrzymania procesów homeostazy.

I tak oto po kilku godzinach dalszego pedałowania oraz przy pomocy przygodnych podróznych dotarłem na miejsce.

(singlepic=978,420,300]

W następnym odcinku: obóz wojenny

Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *