Filipiny: Śladami Aleksandra Magellana i Ferdynanda Kwaśniewskiego

(POST W TRAKCIE PISANIA)

Tak, kochani,

wasz umiłowany autor najczęściej komentowanego bloga roku 2008 oraz 2009 był na Filipinach.

Pobyt na tym wspaniałym archipelagu, na którym rozwój wiary katolickiej nie jest zagrożony knowaniami socjalistycznie usposobionych antyklerykalnych aktywistów.

Co prawda jeden z ważniejszych działaczy PZPR, a następnie długoletni prezydent nadwiślańskiego kraju, magister Aleksjej Kwaśniewski, próbował zaszczepić ziarno zwątpienia w duszach i sercach filipińskiego ludu, ale ci w kontrakcji dosypali mu czegoś do jedzenia (a raczej picia HA HA HA!) i próbowali egzorcyzmować, w wyniku czego diabeł mu dupą próbował się ewakuować. O tym za chwilę.

Mój pobyt rozpoczął się od epizodu taksówkowego, choć jeszcze po karcie wjazdowej którą otrzymałem na lotnisku wiedziałem, że ten wyjazd to nie przelewki i będzie wesoło.

Otóż około 1AM z lotniska zostałem zabrany do miasta taksówką. Taksówkarz zaraz na początku spytał, czy chcę prowadzić jego samochód. Pewnie, że…. tak!!
Tak więc 95% trasy ok 25km przebyłem jadąc obcym samochodem po obcym mieście pogrążonym w mrokach tropikalnej nocy! W sumie wcale nie tak obcym samochodem, bo to była stara Toyota, taka sama jaką miałem w Polsce!

Z tej przygody zachowało się tylko dwa niewyraźne zdjęcia telefonem!

Następny dzień  – rekonensans –

Tak wygląda opieka dentystyczna na Filipinach:

A to największa katedra w Cebu City

image-sm-002.jpg

W środku ludzie ustawili się w wężowej kolejce aby zobaczyć statuę NMP.

Na ulicach miasta Cebu królują olimpijczycy. Na poniższym zdjęciu czołowy kolarz Filipin trenuje jednocześnie pokazując współobywatelom dobry przykład pracowitości.

Przy katedrze stoi krzyż Magellana, który po heroicznej podróży zawitał w te oto strony – po przepłynięciu Pacyfiku.

Widok krzyża natchnął mnie do dotarcia do miejsca, w którym Ferdynand M. po raz pierwszy zszedł na ląd żeby się wysXXX pod krzakiem, zamiast w ocean.  Po zaplanowaniu przejazdu na sąsiednią wyspę,

wypożyczyłem motor celem rekonesansu wyspy Cebu (część jasnozielona).

Zwrot motoru – i tradycyjne już zdjęcie wykonane przez właściciela zwracanego w niepogorszonym stanie wehikułu.
image-sm-002.jpg

Wejście na statek – nocnym rejsem promem HMS Titanik na sąsiednią wyspę – LEYTE (po filipińsku znaczy to tyle co wyspra krwiożerczych rekinów).
image-sm-002.jpg

A tak to wygląda z perspektywy zaokrętowanego pasażera:

image-sm-002.jpg

Morze oświetlone było księżycem w pełni.

image-sm-002.jpg

A w środku promu ludzie spali na pryczach – foliowe kotary osłaniały od wiatru.

image-sm-002.jpg

Po dotarciu na wyspę, przesiadłem się do autobusu (też nocnego) do miasta Tacloban – które było w generalnym kierunku zaplanowanym wcześniej.

image-sm-002.jpg

Świt

image-sm-002.jpg

Następnie dogadałem się z jednym riksiarzem na poszukiwanie miejsca, skąd można będzie pożyczyć motor na dalszą część wyprawy.

image-sm-002.jpg

Motor pożyczony! teraz mordercza przeprawa przez rojące się od tubylców szosy.

Przerwa na śniadanie. Na tej pięknej plaży nie było żywej duszy – mogłem więc w spokoju zeżreć suchy prowiant i wypić mokrą wodę.

Dostanie się na skrajną część półwyspu wymagało błądzenia po rozmaitych lokalnych drogach.

Ale w końcu dotarłem do rybackiej wioski i wynająłem tubylców do tego, aby mnie zawieźli na wyspę.

I proszę bardzo – jak ktoś chce to może. Jak Magellan tu dotarł, to znaczy że ja też mogę.

A teraz najlepsza część: pod wieczór pogoda się zesrała! Zrobiły się wielkie fale, a w dodatku dzień się skończył (i zaczęła noc – przyp. red.). W związku z zaistniałym żydo-masońskim spiskiem żywiołów postanowiono:
– kontynuować wysiłki związane z powrotem do portu macierzystego, tj. wyspa
– przenieść wszystko na rufę tej łódki, żeby maksymalnie odciązyć ww. dziób przy najeżdżaniu na fale
– ignorować fale o amplitudzie 4-5 METRÓW!!! i liczyć że one też nas zignorują.

Na zdjęciu małe preludium jeszcze za dnia. Mieliśmy kłopoty z przybiciem do Homonhon, bo fale były wysokie, że brzeg przysłaniały.

TAK, KURWA!, przez chyba 1,5 godziny w kompletnych ciemnościach, silnym wietrze od dziobu i minimalną widocznością lądu przedzieraliśmy się na odcinku ok 19km.

Nigdy mnie tak wcześniej nie wybujało – przygoda taka, że nie ma przebacz.

Tu już dopływaliśmy do brzegu – i wyciągnąłem aparat – wcześniej było to po prostu NIEMOŻLIWE.

Po dojściu do siebie – a muszę przyznać że ledwo wylazłem z łódki, tak się trząsłem z zimna i adrenaliny, przyszło do rozliczenia.
Za całodzienny kurs zapłaciłem 4000 tamtejszych (przepłaciłem, ale było warto) bo w cenie biletu było:
– roller coaster jak w wesołym miasteczku
– prysznic pod wodospadem
– rejs po zatoce Leyte – miejscu o znaczeniu historycznym
– nocleg w bungalowie nad brzegiem tropikalnej egzotycznej zatoki
Oczywiście kasa którą płaciłem była kompletnie mokra, tak jak i ja cały! HA HA HA

Uradowani kasą spadłą im z nieba, rybacy postanowili mnie przenocować. W zasadzie zmusili mnie do tego. Wytłumaczyli, że wieczorami grasują partyzanci-bandyci (w Polsce partyzantów nie ma, a bandyci zajęli ciepłe posadki w rządzie).
Uległem perswazji i wyruszyłem w drogę powrotną dopiero o 3.00 w nocy (miałem oddać motor do 9.00 rano następnego dnia, a to już był ten następny dzień. Powiadomiłem tylko właściciela pojazdu, że wracam następnego dnia.

W czasie powrotu na lewo i prawo rozciągały się pola i lasy.

Lasy palmowe i pola ryżowe.

Wioski i sioła dopełniały obrazu jaki przetaczał się przed moimi oczyma.

Świnia od wieków towarzyszy człowiekowi – mam tu na myśli właśnie TOWARZYSZY – czyli kolesi z PZPR (np. Kwaśniewski) i innych aparatczyków obecnie np. w PO.

Ku uldze wierzycieli i niepocieszeniu wrogów – dojechałem szczęśliwie, slalomując między świniami, bandytami i innym elementem.

I po raz kolejny właściciel wehikułu robi zdjęcie pamiątkowe po moim szczęśliwym powrocie.

Ponieważ się spóźniłem i i tak trza było zapłacić za drugi dzień, skorzystałem z rady właściciela motoru i udałem się na zwiedzanie okolicy o znaczeniu historycznym. Tam właśnie, w październiku 1944 miała miejsce amerykańska inwazja na Filipiny (wcześniej japońska, a wcześniej Hiszpańska, pecha mają ci tubylcy)

Przy okazji rozpętała się tam największa bitwa morska w dziejach świata – większa nawet od Bitwy Jutlandzkiej 30 maja 1916.

———————-

Bitwa w zatoce Leyte:

http://www.zgapa.pl/zgapedia/Bitwa_o_Leyte.html

Bitwa Jutlandzka:

http://www.zgapa.pl/zgapedia/Bitwa_jutlandzka.html

————————–

McArtur wychodzi z morza, niczym wenus z morskiej piany.

A to wzgórze 120 – pierwszy obiekt o znaczeniu strategicznym zdobyty przez Amerykańców.

Z racji wąskiego marginesu czasowego do Manili powróciłem samolotem

W Manili, zamiast oglądać głupie centrum miasta, wybrałem się na wycieczkę żeby z daleka zobaczyć wyspę Corregidor –

Po przenocowaniu w motelu, z samego rana, tuż przed udaniem się na lotnisko, udało mi się rzucić na Corregidor okiem.
Dla tych, co spali w czasie lekcji historii, wyspa ta leży u wejścia do zatoki Manilskiej (zobaczta se na mapie) i miała olbrzymie strategiczne znaczenie.

Corregidor

————-

Dla niedouków przesypiających lekcje historii:
To tutaj McArthur powiedział słynne słowa I SHALL RETURN – po tym jak Japońce w 1942 pogonili mu kota.

http://www.pbase.com/image/73771770

—————

Aha, i jeszcze prezent od Filipińczyków – to tak na pożegnanie – przy wylocie trzeba samemu płacić opłatę lotniskową.

Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *