Powodowany impulsem tuż przed przejechaniem do Peru zrobiłem sobie wycieczkę całodniową na wysokość 4800m do jeziora Chungara. Gdyby to nie było do końca jasne: dla kaprysu podróżnika zamiast jechać prosto do granicy odległej o 20 km po prostu pojechałem w bok robiąc 200 km tam i z powrotem po wertepach, wspinając się z poziomu morza na wys. 4.800m.
I tu niespodzianka, a zarazem nagroda!
Na wysokości około 4200 napatoczyłem się na oddział armii chilijskiej.
Dali sobie zrobić zdjęcie: robił je sam porucznik, dowódca oddziału. A z wymiany podarków za jedną z monet które kupiłem w Warszawie na Kole + naszywkę armii tajwańskiej (akurat miałem!) dostałem naszywkę chilijską oraz…
KURDE! – dystynkcję od tego porucznika, który robił zdjęcie grupowe. Już odchodzili w swoją stronę, ale chłop specjalnie do mnie zawrócił i dał w impulsie przyjaźni.
Zajebista pamiątka – zdecydowanie najlepsza z Chile, oprócz oczywiście wspomnień!
Całe spotkanie było jednocześnie ostatnim epizodem podróży po pustyni Atacama.
Cały epizod: rajd do jeziora Chungara
To jest koryto rzeki (wyschniętej), które stanowiło wylot doliny.
A dolina prowadziła do Boliwii, ale mój cel był parę kilometrów wcześniej – jezioro Chungara.
Tak wyglądają doliny rzek w na pustyni. Bez irygacji jedyne co tam rośnie to temperatura.
Na dole jeszcze byłą irygacja i domy. Potem zrobiło się puściutko
W sumie jeździły tam tylko ciężarówki z towarem do Boliwii – powypadkowe samochody itp.
Droga była w kiepskim stanie. Co chwila przerwy w dostawie asfaltu, remonty, kałuże…
I było strasznie zimno!
A potem droga zupełnie się popsuła. Koleiny i rozjeżdżony szutr.
Widoki piękne, ale nie zachęcały do dłuższego pobytu!
Jest! Zdążyłem w ostatniej chwili przed zachodem słońca! Wysokość 4590 metrów – ZIMNO!!!
Kolację zjadłem trzęsącymi się, zgrabiałymi łapami!
Powrót o zmierzchu był super – zachód słońca dopisał!
Poza tym hen daleko na zachodzie widać było światła miasta Arica – położonego nad oceanem. Widać je było ze 100 km.
…ale po linii prostej. W realnym życiu jak zwykle droga stanęła mi na drodze:
miałem jazdę slalomem między ciężarówkami i po wertepach i przebudowach.
… po ciemku
Ale przy okazji zaprzyjaźniłem się z kierowcą ciężarówki, który sobie nocował w szoferce.
Ja ze względu na zaawansowany zimnowstręt zrobiłem tzw. forced-march do niższych regionów. Namiot rozbiłem już na wysokości tylko ok. 500 m n.p.m.
Noc w namiocie była więc w fajnym pustynnym ciepełku.
A w nagrodę zafundowałem sobie śniadanko w ulubionej restauracji. Następny McDonald widziałem 5000km dalej! Słowo!