O czym wiedziałem jeszcze przed przyjazdem na Antypłody, krokodyle nie tylko pływają, ale też skaczą.
Są nawet specjalne miejsca (dwa, toczą walkę konkurencyjną reklamami przy drogach i zapewne szczuciem na siebie krokodyli jak sobie wieczorem popiją), w których owe sztuki w wykonaniu współpracujących krokodyli dostępne są szerszej gawiedzi. Do jednego z przybytków udałem się w nadziei na niezapomniane wrażenia.
Na początek, aby oswoić się z widokiem gadów. Pierwotnie celowi temu służył kolorowy wydruk z mordami polskich polityków, ale kilka osób na ten widok uciekło z wrzaskiem w busz i więcej ich nie widziano. Organizator przeszedł potem na wersję SOFT – wycieczkowicze mogli się fotografować owinięci pytonami.
Pani na zdjęciu powyżej została jednak przez pytona zaatakowana, tj. zaczął się wokół niej owijać ściśle i „na poważnie”. Gość z obsługi musiał się trochę namęczyć, żeby sprawę sprawę naprostować (dosłownie!). Nieźle się kobieta przestraszyła, a reszta gapiów łącznie ze mną miała niezły ubaw.
.
W oczekiwaniu na wejście na pokład łodzi można się było zapoznać z gazetami, które dokumentowały rozmaite cyrki z krokodylami w okolicach miasta Darwin:
.
Ale oto wyruszyliśmy drażnić się z krokodylami. Pierwszy z nich zauważył łódź i podpływa po żarcie.
.
Otóż między firmą oferującą rejsy korokodylowe, a zamieszkującymi brzegi rzek rzeczonymi gadami nastąpiła niepisana (z konieczności) gentleman agreement:
„my wam dajemy żarcie, a wy trochę powydziwiacie przed turystami. Waszą część kasy odkładamy na konto emerytalne, bo jest przecież waszą własnością i zobaczycie ją świnia gwiazdy, o pardon jak polscy emeryci swoje ciężko zapracowane pieniądze. W międzyczasie dostaniecie codziennie trochę capiącego mięsa po trzecim odzysku z marketu. PO-dpisano Donald Tusk”
.
.
Tak więc na okrzyk „BUREK, DO NOGI!” krokodyl podpływa….
a następnie wylewa krokodyle łzy z braku możliwości wdarcia się na pokład i urządzenia krwawej rzezi wśród wyposażonej w aparaty fotograficzne hordy turystów.
.
Zamiast tego publicznie upokarza się pozwalając na to, aby klepano go po łbie kawałkiem mięsa do czasu, aż nie wyskoczy z wody aby je pochwycić. Nothing is easy, mój zielony przyjacielu.
.
Krokodyle są bardzo sprytne i się uczą – prawie jak terminator. Żeby w końcu gość z wędką dał mu zjeść smakołyka, musi wyskoczyć z wody i pozować do fotografii DWA RAZY Z KAŻDEJ STRONY ŁODZI.
Jeden z nich zna już procedurę – po dwóch skokach i schwyceniu żarełka, od razu przepłynął na drugą stronę – zanim jeszcze pani karmiąca nałożyła nową porcję dla ludzi fotografujących z drugiej strony łodzi.
Niezłe, nie?
no images were found
Jeden z tych krokodyli, bodaj największy, zawarczał raz, wkurzony tym, że pani karmiąca pacnęła go parę razy po łbie tym mięsem. Cofnął się i wydał z siebie dochodzący z wnętrza żołądka charkot.
No, kochani! Takich basów to nie ma lampowa wieża Sony z 300-watowym subwooferem z najwyższej półki! W dźwięku dochodzącym od krokodyla słychać było miliony lat ewolucji ukierunkowanej na rozrywanie ofiar na strzępy – żywcem oczywiście!
Przestraszyłem się, włosy stanęły mi dęba kurcze! Cofnąłem się przy tym odruchowo. Słowo!
.
Pani karmiąca krokodyle była bardzo zaangażowana. W jakimś alternatywnym wszechświecie jest pewnie kobietą niewolnicą mamką karmiącą trojaczki (tzw. wet nurse).
W każdym razie karmienie piersią nabiera w kontekście niniejszym zupełnie nowego znaczenia, prawda?
no images were found
.
Po krokodylach czas na bardziej przaśne zwiedzanie – choć nie koniecznie w stylu familijnym – muzeum wojska w Darwin.
A to na zakończenie – widok na ocean z miasta Darwin, obok którego cała akcja miała miejsce.
To najdalej wysunięty na północ punkt mojej wyprawy. Przez następne dni będę niestrudzenie i nie bacząc na trudności jechać w kierunku najbliższego bieguna, który w przypadku Australii jest na południe (dół mapy).
Następny odcinek:
Cuda tego świata w zombie town