Szanowni czytelnicy,
nadszedł czas aby porachować perypetie motorowe i rozliczyć Tajwańczyków z ich plusów i minusów. Na początek odcinek negatywny. Generalnie przeszedłem wielką przeplatankę postawy pełnej pomocy i zamaskowanej złośliwości… niekompetencji. Albo mieszanki jednego i drugiego.
Piszę tak , bo oni takie zachowanie mają we krwi – maskują niekompetencję udawaniem półidiotów. Chciałbym tylko dodać, nie wiem czy na pocieszenie, że w innych krajach jest podobna sytuacja. Czasem trochę lepiej, czasem trochę gorzej… Zresztą, sami poczytajcie: http://www.wykop.pl/link/3438899/gdy-klient-przychodzi-do-mechanika-z-instrukcja-naprawy/
Preludium
Oto piękny wąwóz Taroko
Negatywnie. To DEBILE bo….
Jadąc sobie przez wąwóz Taroko przejechałem przez odcinek remontowany po lawinie. Złapałem gwóźdź. Te durnie nawet nie fatygują się ze sprzątaniem od czasu do czasu śmieci z nawierzchni.
Pewnie nie robią tego, bo nie widzą potrzeb – gwoździe i tym podobne skrawki metalu same znikają w oponach przejeżdżających pojazdów. Kto by w takiej sytuacji myślał o zamiataniu prewencyjnym?
Pozytywnie:
Zadzwoniłem do znajomych, którzy mieszkali 10 km dalej. Przyjechali i po przyjaźni wciągnęli skuter na ciężarówkę i zawieźli do znajomego mechanika 50 km dalej.
Negatywnie:
Mechanikowi nie chciało im się łatać opony, więc założył nową (ok, dziura duża, niech im będzie). Ale… bez pytania mnie o zdanie wymienili klocki hamulcowe. Kutasiarze, ale ok, i tak za 500-1000km trzeba by było zmieniać.
Ale oto co zrobili w ramach premii. Za przeproszeniem w czasie ładowania albo przetaczania przyjebali skuterem w jakiś występ, albo podmienili coś w silniku i nie dokręcili, bo zaczął lać olejem.
Koszt: 150PLN
Nadal negatywnie:
I co ja miałem począć? Teoretycznie powinienem był powiedzieć dobrym znajomym, co myślę o ich mechaniku i więcej tam nie pojechać (bo się nie poczują).
I powinienem był, bo gnoje dobrze widzieli, że wcześniej skuter nie przeciekał, a po przywiezieniu od ich zasrane… przeprasza, oczywiście ZAUFANEGO mechanika – zaczął.
Odcinek 2:
Pojechałem w trasę dolewając. Po powrocie do Tajpej, poszedłem do mojego skurwysyna mechanika zaufanego. Wymienili jakąś małą szczelkę od oleju, bo to ona przeciekała, jak powiedzieli. Koszt: 40PLN
Na marginesie: Czyli było tak: tamten miesiąc wcześniej wymienił olej, a ci debile tajwańscy nie używają WD-40 do odkręcenia mocno przykręconej śrubki. Oni – na oczach klienta – przypierdalają w śrubę młotkiem, co sprawia, że się daje łatwo odkręcić. Słowem – rozwalili mi gwint i nic nie powiedzieli.
Po naprawie skuter nadal przeciekał. Przyczyna: nie tylko jakaś uszczelka, co ją zmienili, ale gwint. Powinni więc byli wydrążyć nowy, albo owinąć starą śrubkę taką specjalną taśmą uszczelniającą.
Tu uprzedzę fakty. Okazało się potem, że jeszcze inne wkręcane w spód silnika zaczęło przeciekać. Przy wymianie opony rozwalili więc DWA gwinty, a nie jeden. Moim przeoczeniem było to, że nie wytarłem zabrudzonego olejem silnika (mechanicy też na to nie wpadli), aby zobaczyć, czy i gdzie przecieka.
Prawdziwa przyczyna: ci DEBILE SKURWYSYNY nawet po wykonaniu naprawy nie sprawdzają, czy dobrze naprawili. To podstawa zachowania BHP w innych – cywilizowanych – krajach. Tu jest to podstawą mentalności – klient zapłacił, to widać zadowolony.
Ponieważ przez chwilę nie ciekło, myślałem, że jest ok. Efekt: po miesiącu zatarty silnik.
Koszt: 470PLN
Czyli łącznie do tej pory, zależy jak liczyć. 600PLN, czyli tyle mniej więcej, ile jest warty skuter. Zmiany hamulców nie liczę.
Pozytywnie:
Pozytywem całej sprawy było to, że gość naprawił mi problem z benzyną. To też dłuższa historia.
Jeśli benzyny zostało poniżej około 50%, skuter dusił się z jej braku i gasł. Wystarczyło jednak dolać trochę benzyny, albo zabujać skuterem, aby pojechać dalej. Problem pojawiał się zawsze, gdy jazda była pod górkę… w bardzo gorące dni, a więc 4-5 miesięcy z dwunastu w całym roku.
Negatywnie: żaden z mechaników nie potrafił naprawić problemu – mam go do dziś…. od 2012 roku.
Negatywnie 2: Gość sam nie wiedział, co zrobił, że zrobiło się dobrze. Do tematu wrócimy.
Negatywnie:
I jeszcze chyba tak na do widzenia w sprawie problemów z benzyną.
Żaden z tych debili nie szukał prawdziwej przyczyny, tylko podkręcał gaźnik, żeby silnik pracował na wyższych obrotach na luzie.
Pozytywnie:
w końcu znalazłem fachowca w jakimś warsztacie, który mi to uregulował do należytych obrotów… ale…
Negatywnie! Po miesiącu gdzieś tam w górach 50km od najbliższego McDonalda linka poszła…
Ten niby kompetentny na tyle, że potrafił ustawić gaźnik zgodnie z parametrami producenta… nie dokręcił śrubki. Wyjebało mu na to, widać, totalnie. A wiem to stąd, że moja prowizoryczna naprawa polegająca na wsadzeniu linki w oprawkę i dokręcenie nakrętki palcem trzyma już trzeci miesiąc. Palcem, kurwa!
(dopisane: trzyma już siódmy miesiąc!)
Nadal negatywnie….
Dodatkowo – musiało to być u tego mechanika! – zajebali mi śrubokręt, który był potrzebny do odkręcenia osłonki silnika. Miałem go w skrytce pod siedziskiem – właśnie na takie przypadki. Myśleli, że był ich, bo właściciel nie naprawia własnego pojazdu. Idzie do fachowca, który bierze za to kasę.
Podsumowanie:
gdyby tak podsumować, ile kasy wyrzuciłem płacąc za niedoróbki tych debili, to wyszłaby wartość całego skutera x5.
I jak tu nie kochać tych żółtych stworków?
Dodam więcej, że nie sądzę, żebym miał po prostu takiego pecha, że na tysiące mechaników napatoczyłem się akurat na samych partaczy. To jest ich stały poziom.
Idąc dalej tym tropem… to nie jest tak, że tylko w branży naprawy skuterów typowy jej przedstawiciel to debil i szkodnik. W innych branżach gospodarki jest to samo.
W sumie w innych krajach też nie jest różowo, ale w Azji, w której króluje niekomunikowanie błędów wprost, eefkt jest porażający. Bo lekarze też w większości są totalnymi tłumokami.
Podam tylko jeden epizod:
problem z zatokami sprzed paru lat. Raz na 3-4 miesiące infekcja z fazy uśpionej przechodziła do fazy agresywnej ekspansji. Bolało, leciały fluki z nosa. Przechodziło po 2-3 tygodniach.
Raz, szukając losowo kompetentnego lekarza, zawędrowałem do zasrańców z NTNU Hospital – w samym centrum Tajpej. Teoretycznie ludzie powinni być tam przytomniejsi, myślałem. HA HA! O święta naiwności.
Po pierwsze, dali mi mieszankę antyalergiczną + antybiotyk – bo nie potrafią zdiagnozować co to za przypadłość (mimo wyraźnych, trudnych do pomylenia objawów zapalenia zatok – widzieli to DEBILE na prześwietleniu KURWA!).
Do tego, z racji że byłem nowym pacjentem, dali mi więcej środków przeciwbólowych. A dokładnie dali mi ich tyle, że pierwszego dnia zataczałem się jak pijany i generalnie odlot. Odstawiłem całą kurację.
Pozytywnie: w końcu trafiłem w końcu na lekarza, który polecił mi rzecz banalnie prostą: płukanie jamy nosowej za pomocą roztworu soli (NaCl!!!). Służy do tego taka specjalna butelka, taka jak tu: http://www.nosizatoki.pl/
Generalnie po 2 tygodniach zostałem wyleczony. Koszt 30 zł.
To tyle. W pozostałych wpisach będzie pozytywnie.