Wszechświat dał mi dziś kolejną nauczkę – okazało się ponad wszelką wątpliwość, że czystość szkodzi!
Było to tak:
czyszczę sobie drzwi mojej pięknej willi na skraju lasu, a tu nagle….
facet mieszkający na tym samym terenie przeganiał miotłą węża spod swoich drzwi.
Usłyszałem jak sąsiad idzie w moją stronę i wystawiłem łeb zza futryny, chcąc spytać „czego?”.
W tym momencie operator projektora pomyłkowo zainstalował złą rolkę. Zamiast ciągu dalszego „Domestic Disturbance” wrzucił horror „Anakonda”. I wszystko zaczęło się dziać na raz.
Czego nie wiedziałem, sąsiad właśnie przeganiał miotłą węża. Wąż spierdzielał galopem tuż przy ścianie, zobaczył otwarte drzwi,
za którymi ja kucałem z gąbką i… kurwa skoczył prosto na mnie!!
Czy ktoś z was znalazł się w tym samym metrze sześciennym przestrzeni ze skaczącym dwumetrowym wężem?
Kompletnie bez uprzedzenia?
Nie widzę podniesionych rąk. Czyli nie! Tacy nieszczęśnicy zwykle zostają ukąszeni w szyję i chcąc uniknąć męczarni strzelają sobie w skroń z Lugra, którego dostali od dziadka w testamencie.
Z moich ust nie padło żadne przekleństwo… mózg był zbyt zajęty delektowaniem się chwilą i tylko zapodał na port wyjściowy serię nieartykułowanych ryków. W psychologii kreśla się to przejściowym deficytem wolnych zasobów poznawczych.
Cała reszta mocy obliczeniowej procesora poszła w koordynację czynności motorycznych, tj. nie omieszkując opuściłem pomieszczenie w którego drzwiach stałem. Zdaje się że sprawa zamkła się poniżej jednej sekundy. Nie patrzyłem na zegarek. Nie wykrzyknąłem nawet „Ratunku” po francusku, wykrzyczanego przez marynarza w wiadomej powieści Juliusza Verna*.
A więc tak wygląda pościg z punktu widzenia statysty! Idzie sobie taki nieszczęśnik ulicą, albo siedzi przy stoliku w kawiarni, a tu nagle wpadają ścigający się policjant i złodziej: życie przewraca się postronnej osobie do góry nogami, bądź alternatywnie przewija od początku do końca jak przed wyprawą do kostnicy.
http://youtu.be/rD4tqbwCp8I
Wąż to był kawał pyty – jak widać na filmiku – ukrył się za regałem z książkami, a potem przebiegł w podskokach za sterty książek leżące na podłodze drugiego pomieszczenia.
Druga część pościgu, czyli mój sąsiad, wzięła ode mnie szczotkę i jęła węża dobywać, niczym Moskale obrońców tej reduty z której było widać wybuch prochowni Ordona. (w wierszu się ta scena nie zmieściła, ale Adam dał mi raz pełną wersję na mejla).
Wąż zaparł się rękami i nogami i nie chciał wyjść zza książek. Zapewne trafił tam na „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” i nie mógł się oderwać od lektury. Na szczęście to wyciąganie węża nie wiązało się z demolką i nie musiałem wcielać się w dyrektora FBI Womacka (film „Twierdza”) strofować faceta, że „pół miasta obrócił w ruinę”.
Gdy już wąż zmiękł i dał się pochwycić, gość wziął go za szyję (wyznaczaną arbitralnie), drugą ręką podniósł z ziemi swoją komórę i sobietak poszedł z wężem pod pachą. Po całej imprezie został mi w mieszkaniu tylko zapach łuski i ryb – na szczęście w miarę szybko wywietrzało.
O RZESZ KURWA!!! Gdzie ja mieszkam!!!!
Epilog: wąż został ciśnięty z rozmachem w dżunglę, z której przyszedł.
Dobra, niech wam będzie…. „przypełzł”.
————-
* 20 000 mil podmorskiej żeglugi.