Korea – czyli inny rodzaj skosnookich

Przybywszy do Korei (niestety tylko południowej) poczułem się przez chwilę jak Wy! Tak- do was mówię, Polaki.

A uczucie wynikło z nieobecności napisów pisanych w ludzkim języku. W waszym wypadku chodziłoby o znaki pisane za pomocą alfabetu łacińskiego. W moim – o chińskie krzaki.
Wobec Koreańskich gryzmołów (na zdjęciu poniżej), całkowicie różnych od Chińskich, okazałem się bezsilny. Efektem było kilka dni żarcia w McDonaldzie i wsysania sucharów z colą.

Tak czy inaczej na jakieś cuda gastronomiczne (tj. kotlet schabowy na przykład) nie liczyłem.

Na szczęście mieszkańcy, w przeciwieństwie do Tajwańczyków, osiągnęli wyżyny poczucia humoru.



Jest ono szlifowane u skośnookich od dziecka:

poobookzb2

W związku z tą jakże odmienną historią warunkowania podstawowych zachowań społecznych, koreańskie podejście do życia jest wręcz szczytem wyrafinowania połączonym z trzeźwym i naukowym podejściem do wszystkich aspektów życia.

Tym razem – jak zwykle – przybyłem do tego pięknego kraju zupełnie w ciemno. Już w Korei dowiedziałem się Z ulotki reklamowej na lotnisku o rzeczy następującej:

:—– teraz mała powtórka z historii:
Korea zawsze otrzymywała braterską pomoc z Japonii – i generalnie miała z tą Japonią takie sąsiedzkie stosunki jak Polska z Krzyżakami, Niemcami, a teraz z Europejczykami. W związku z tym Koreańczycy to naród zahartowany w obronie swojej wolności, a ponadto zdyscyplinowany do pracy.
Po drugiej wojnie światowej Korea została podzielona na strefy wpływów – USA i ZSRR. Obie strony chciały jednak zagarnąć drugą połówkę. W rezultacie wyszła zadyma i obie strony przegoniły po całym półwyspie w różnych kierunkach, konfiguracjach i z różnymi prędkościami.

W czasie jednego z epizodów Amerykańskie ścierwa imperialistyczne nie przegrały z kretesem tylko dlatego, że zaszantażowały użyciem Bomby.

O wojnie koreańskiej jest super film produkcji marionetkowej (na sznurkach USA) republiki Południowej Korei: BROTHERHOOD OF WAR którego obejrzenie jest obowiązkowe! Jest co najmniej tak dobry jak Szeregowiec Ryan. Ja uważam, że lepszy.

Rezultatem całego bajzlu, jaki zafundowały Korei oba imperia, było zawieszenie broni (które trwa do dziś) i strefa zdemilitaryzowana na 38 równoleżniku, 260 000 zabitych żołnierzy koreańskich po obu stronach, do tego dochodzą cywile i kraj w proszku.

—— ok, wracamy ————-

Otóż nagle się okazało, że z Korei północnej uciekł inżynier górnictwa, który zakablował, że ehm… należałoby szukać w tym i w tym  mniej więcej miejscu.
Okazało się, że nie wiadomo kto (bo nikt do dzieła się nie przyznał), pod tą całą strefą znaleziono tunele infiltracyjne. Najlepszy miał szerokość 2×2 metry, 70 metrów pod ziemią i kilka rozgałęzionych wylotów – zaledwie 50-km od centrum Seulu – czyli stolicy Korei Amerykańskiego pupilka.

Miał przepustowość bodaj 30 000 uzbrojonych po zęby, żądnych amerykańskiej imperialistycznej krwi Koreańczyków!!

Tak więc sami widzicie, że trza mi było tam pojechać!

To jest koniec tunelu otwartego dla turystów. Ściany były uwalane węglem, żeby zasymulować że to niby jest jakaś stara kopalnia tego surowca

Cała strefa zdemilitaryzowana to niezła zabawa. Oczywiście nie można robić zdjęć ani filmów, więc Polactwo (w tym przypadku ja) robiło zdjęcia z biodra:

Kilka ciekawostek:

Pomnik wystawiony dla idei połączenia obydwu kawałków narodu:

Mi on tylko przypomina dwie półkule plutonu – dziaciaki pchają, następuje połączenie i….. JEBUDU!!

.

.

A to ostatni, nie połączony odcinek linii kolejowej:

Amerykańcy wybudowali licząc, że „z pychu” namówią Koreę Północną do zrobienia korytarza do przewozu towarów z Korei Południowej na kontynent.
W tej chwili żaden tranzyt lądowy nie istnieje – czyli Korea Południowa jest z praktycznego punktu widzenia WYSPĄ!

Ten odcinek torów leży tuż przy ostatniej stacji kolejowej przed granicą – jest to pusty budynek na pokaz dla turystów.
Żadne pociągi tam nie jeżdżą, a budowniczowie wywalili na to tyle kasy, żeby dobitnie pokazać, żę oni chcą dobrze, a Koreańczycy z Północy są złośliwi.
My jednak wiemy lepiej. Korea Północna to ostatni bastion wolnego świata! Jedynie niezłomna siła woli połowy narodu koreańskiego broni tego kraju mlekiem i miodem płynącego przed zawłaszczeniem przez międzynarodową finansjerę (nie będę pisał że żydowską, bo oskarżą mnie o faszyzm i antysemityzm).

A poniżej jedyne (chyba) połączenie pomostem przez granicę – następuje tu wymiana szpiegów, i innych osób.

——————
Aha, Amerykańce NIGDY nie zaatakują Korei Północnej.

Powody:

1. Nie ma ona ropy
.
.
.
(długo nic, ha ha ha!)
.
.
.
.
2. Cały Seul (aglomeracja razem ma 24 MILIONY LUDZI) jest w zasięgu artylerii (w tym rakiet) Korei Północnej – straty cywilne były by ogromne. Od granicy do centrum Seulu jest 40km! Chodzi konkretnie o te wielkie działa na jednym z filmików poniżej. Aby się zabezpieczyć, Amerykkkańcy musieliby znjukować (i tu język angielski triumfuje – mają oni słowo to glass v. – zeszklić jakiś obszar bombardowaniem nuklearnym) obszar 100km w głąb.
.
.

(teraz znowu długo nic)
.
.
3. Koreańce z północy są gotowi żryć trawę i suche racje żywnościowe. Mają zapasy żarcia w koncentratach o przedłużonej przydatności do spożycia na co najmniej 1-2 lata dla całego narodu. Widziałem próbkę tego żarcia na własne oczy – przywiózł kiedyś taki jeden badacz na pogadankę o Korei w Warszawie. Tak więc z sankcji to oni się tylko śmieją – zdechnąć z głodu nie zdechną, a przy okazji pokażą, jak to Amerykanie głodem ich nie wezmą.
AHA, bardzo ciekawe: Próbowali (Amerykanie, przyp. red.) tak załatwić Kubę – ale ci wykaraskali się rewelacyjnie. Bardzo polecam film

The power of community: How Cuba survived peak oil

Teraz nieco zmieniamy temat:  oto próbka propagandy północnokoreańskiej:

kfahymn (REWELACJA! A o Karaoke jeszcze na tym blogu będzie.)
.
.

I najlepszy komentarz:

north_korea-right-to-defend

—koniec o polityce —————–

Na pamiątkę można sobie było kupić różne rzeczy, np kilo ryżu albo soi z napisem DMZ, co tez uczyniłem.

Częścią opcjonalną wycieczki była wizyta na szczelnicy:

Razem z zapoznanym kolesiem z USA

I to tyle na temat zwiedzania Seulu i okolic.

Po zakończeniu zwiedzania DMZ wybrałem się w góry.
Mój MODUS OPERANDI był taki: wyciągłem z kieszeni pomiętoloną ulotkę z jakimś ponoć najpiękniejszym parkiem narodowym na jednej ze stron. Z ulotką dopytałem się tubylców „którędy do dworca PKS”.
(To jest zainspirowane słynnym rysunkiem Andrzeja Mleczki)

Po tym pobłądziłem sobie w największej na świecie sieci metra, i wylazłem skomplikowanym systemem tuneli bliżej powierzchni.

Na dworcu po drodze skorzystałem z internetu: dostęp typu „wrzuć monetę”

Zakup biletu wyglądał tak:
– z ulotki po angielsku dzierżonej w ręce starałem się odczytać nazwę miejsca do którego jadę – tak, żeby pani sprzedająca bilety, zestresowana że obcokrajowiec coś od niego chce. Moje dukanie nazwy podziałało – za którymś razem kasjerka załapała, o co mi biega.

– Wsiadam do autobusu. Kierowca przed podjęciem jazdy witał podróżnych. Przedstawiał się, coś grzecznie mówił i kłaniał się w pas do pasażerów. Fantastyczne – nigdy coś takiego w polskim PKS mi się nie zdarzyło, a wam?
Głupie pytanie.

– Następnie 4h jazda wieczornym autobusem w głąb Korei – nie miałem pojęcia gdzie na mapie jestem.

– Na miejscu, już po zmroku na skutek braku anglojęzycznych tubylców dogadałem się za pomocą karteczek i wypisywaniu cen na zawiezienie taksówką do wejścia do parku narodowego.
Tak wygląda taksometr w Korei – we wszystkich taksówkach

Konik robi patataj-patataj z prędkością zależną od prędkości licznika i ilości kasy jaką zarząda uzbrojony w maczetę taksókarz.

Niestety trafiłem na porę deszczową, albo coś, bo lało cały czas.

To budda pilnujący wejścia do Parku Sorak-san –

Ze względu na deszcz na szlaku spotkałem zaledwie 2-3 Homo Sapiens Sapiens. Poza tym były jedynie zwierzaki:

I teraz nejlepsze:

Tego dnia postanowiłem przejść przez cały park. Ok. 20km po górach.

To zdobycie szczytu 1708m:


.
.
Cały czas walił deszcz, w paru miejscach szlak był taki, że zwątpiłem. Po dojściu do schroniska tak mi zęby stukotały jak oddział stepujących piosenkarzy z imperialistycznej Ameryki.


.
A pamiętacie wypadek na skuterze z poprzedniego postu?

W związku z nim ostatnie 4km przeszedłem w 5 godzin! już przy schodzeniu do wyjścia z parku… omdlały mi kolana – po długim powypadkowym braku regularnego chodzenia.
HA HA HA
W kilku momentach, gdy mrok zaczynał robić się coraz gęstszy, na serio myślałem o tym, żeby się czołgać do wyjścia – żadnych ludzi wokół nie było – pełna głusza!

W końcu, nadludzkim wysiłkiem, z pomocą laski (nie pięknej Koreanki przebranej za postać anime, ale zwykłej przaśnej ułamanej gałęzi!) dolazłem do posterunku strażnika parku, który… gadał po chińsku!!, dał mi żryć coś ciepłego, zrobił pamiątkowe zdjęcie i wezwał taksówkę (taką ze znanym uważnemu czytelnikowi koniem robiącym patataj-patataj!).

W oczekiwaniu na autobus wstąpiłem do lokalnej restauracyjki (nie było McDonalda). Oprócz rewelacyjnego posiłku pani właścicielka, nie znająca ni słowa po angielsku) nauczyła mnie jak odsącza się buty z wody za pomocą gazet. Byłem mokry od góry do dołu po całym dniu chodzenia w deszczu.

Do Seulu wróciłem po nocy – autobusem nocnym. I tu kolejna niespodzianka:

Zagadnąłem ostatniego z wychodzących ludzi. Okazało się że szprechał płynnie po angielsku i wyjawił mi tajemnicę:
W Korei istnieje instytucja taka jak ŁAŹNIA PUBLICZNA – za bardzo małą opłatą wchodzi się do niej, zostawia ubrania w szafce, dostaje ręcznik, żeby nie ganiać na golasa, a następnie można:
– iść do sauny
– na basen
– pod prysznic
– oglądać TV, grać w automaty
– spać we wspólnej (tzn. baby z chłopami mają dostęp) sali  NA PODŁODZE – dają tylko pod głowę kawał twardej poduchy.
Całe miejsce jest piekielnie gorące i gdyby nie to za psie pieniądze można tam by było sobie po prostu mieszkać. W całym przybytku jest totalny zakaz robienia zdjęć – i wnoszenia komórek.
.
I to koniec przygody – jeszcze zachodzik słońca z samolotu na zakończenie.

Print Friendly, PDF & Email

One thought on “Korea – czyli inny rodzaj skosnookich

  1. W swoim zapale sławienia tego pieknego kraju i rozwodzenia się nad jego zaletami zapomnialeś o jednej przyziemnej informacji.
    Parę dni temu skazano w nim na 18 miesięcy więzienia pare ludzi, którzy dopuścili się zdrady współmałżonków.
    Choćby z tego jednego powodu to nie jest kraj dla białego człowieka 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *