W dniu dzisiejszym odkryję swoje poglądy polityczne, a raczej meta-polityczne.
Na początek na małe przebudzenie:
Szczekający kot (From „Free To Choose” by Milton Friedman)
Co pomyślałbyś o człowieku, który powie: „Chcę mieć kota, ale pod warunkiem, że będzie szczekał”? Twoje twierdzenie, że chciałbyś rząd, ale pod warunkiem że będzie funkcjonował w sposób, jaki ty uważasz za dobry – jest równie zabawne. Reguły polityczne, które kształtują zachowanie agend rządowych po tym jak zostaną utworzone są nie mniej sztywne niż biologiczne prawa determinujące zachowanie kota. Sposób, w jaki działa rząd i konsekwencje tego nie są przypadkowe, nie są skutkiem łatwego do skorygowania ludzkiego błędu, ale konsekwencją natury rządu w takim samym rozumieniu, w jakim miauczenie, a nie szczekanie, jest konsekwencją natury kociej.
Zanim przystąpię do rzeczy, pragnę pocieszyć wszystkich zbolałych niskim poziomem kultury i ogólnym naszych rządzących.
O ile w Polsce przynajmniej zachowują pozory wysokiego poziomu, to w mojej nowej ojczyźnie jest przynajmniej śmiesznie – bo piorą się nawzajem po pyskach ku uciesze telewidzów.
Ich niedawny prezydent Chen Shuibian:
I cała kompilacja, bo to powyżej to nie było od wielkiego dzwonu, tylko w sumie normalka:
(żeby dodać smaczku, ta kompilacja została przygotowana przez jakiegoś Chińczyka z kontynentu, który nie lubi niepodległego Tajwanu)
———- UWAGA! Teraz jest na poważnie —————
Aby wprowadzić szanownych czytelników w temat, zapraszam do przeczytania kilku że tak powiem ustępów:
1)
Człowiek żyje w świecie idei. Każdy fenomen jest tak złożony, że człowiek nie jest w stanie zrozumieć go w całości. Wyodrębnia więc pewne cechy danego zjawiska tworząc nową ideę, a potem przedstawia ideę jakimś symbolem, słowem lub symbolem matematycznym. Ludzkie działania są niemal całkowicie reakcją na symbole. Kiedy myślimy, pozwalamy symbolom działać na inne symbole w pewien ustalony sposób ? zgodnie z zasadami logiki lub matematyki. Jeśli symbole zostały wyodrębnione tak, że pod względem budowy są podobne do fenomenu, który reprezentują i jeśli działania na symbolach są podobne do budowy i porządku działań tego fenomenu w rzeczywistym świecie, jesteśmy psychicznie zdrowi. Jeśli nasze logiczno-matematyczne lub słowne symbole zostały źle dobrane, nie jesteśmy psychicznie zdrowi. (Robert A. Heinlein)
2)
Pozwól, że ja o coś spytam. W jakich okolicznościach grupa ma moralne prawo uczynić coś, co byłoby niemorale w wykonaniu pojedynczego jej członka?
– Eee… podchwytliwe pytanie.
– Podstawowe pytanie, droga Wyoming. Kluczowe pytanie, trafiające w sedno całego dylematu władzy. Każdy kto odpowie na nie uczciwie i będzie żyć w zgodzie ze swą odpowiedzią, wie , w co wierzy – i za co może umrzeć.
Wyoh zmarszczyła brwi. – „Niemoralne w wykonaniu pojedynczego członka…” – powtórzyła. – Profesorze… jakie pan ma poglądy polityczne?
– Czy mogę najpierw spytać o twoje? O ile potrafisz je określić.
– Oczywiście że potrafię! Jestem za Piątą Międzyarodówką, tak jak większość organizacji. Och, nie odrzucamy nikogo, kto dąży do tego co my; głosimy zjednoczony front. Są wśród nas komuniści, czwartomiędzynarodówkowcy, ruddyści, socjetanie, jednopodatkowcy i cała reszta. Ale nie jestem marksitką; u nas w Piątej obowiązuje program praktyczny. Sektor prywatny tam, gdzie jego miejsce, państwowy tam, gdzie jest potrzebny, z zastrzeżeniem, że wszystko zależy od sytuacji. Bez doktrynierstwa.
– Kara śmierci?
– Za co?
– Powiedzmy za zdradę. Przeciwko Lunie, kiedy będzie wolna.
– Jaka zdradę? Nie znając okoliczności, nie mogę niczego deklarować
– Ani ja, droga Wyoming. Ale uważam, że w pewnych okolicznościach kara śmierci jest niezbędna… z jedną różnicą. Nie zwoływałbym sądu; sam osądziłbym, wydał wyrok i wykonał go, i przyjął pełną odpowiedzialność.
– Ale… profesorze, jakie pan ma przekonania polityczne?
– Jestem racjonalnym anarchistą. […] Racjonalny anarchista wierzy, że pojęcia w rodzaju „państwa”, „społeczeństwa”, „rządu” istnieją na tyle jedynie, na ile fizycznie objawiają się w działaniach samoodpowiedzialnych jednostek. Wierzy on, że nie sposób zrzucić winę, przenieść winę, dzielić winę… gdyż wina, odpowiedzialność i czyn to zjawiska występujące wewnątrz pojedynczych ludzi i nigdzie indziej. Lecz jako osoba racjonalna wie on także, że nie wszyscy ludzie podzielają jego przekonania, próbuje więc prowadzić doskonałe życie w niedoskonałym świecie… świadom, że jego wysiłki musza być niezupełnie doskonałe, lecz nie zrażony samowiedzą własnej porażki.
[…] – Profesorze, mówi pan nieźle, ale jest w tym coś podejrzanego. . Nadmiar władzy w rękach jednostek – nie chciałby pan chyba, żeby jedna nieodpowiedzialna osoba zawiadywała… no, na przykład pociskami nuklearnymi?
– Ależ chodzi o to właśnie, że odpowiedzialna jest zawsze tylko jedna osoba. Zawsze. Jeśli bomby atomowe istnieją – a istnieją – to zawiaduje nimi jakiś człowiek. Z moralnego punktu widzenia „państwo” nie istnieje. Są tylko ludzie, jednostki. Każde odpowiada za swe własne czyny. […] Ale zgodzę się na wszystkie przepisy, które twoim zdaniem zagwarantują tobie wolność. Ja jestem wolny bez względu na to, wśród jakich przepisów żyję. Jeśli mogę je znieść, to je znoszę; jeśli stwierdzam, że są zbyt dokuczliwe, to je łamię. Jestem wolny, gdyż wiem, że tylko ja ponoszę moralną odpowiedzialność za wszystko, co czynię.
– Czy nie przestrzegałby pan prawa, które większość uzna za niezbędne?
– Powiedz mi, co to za prawo, miła damo, a ja powiem ci, czy będę mu posłuszny.
(Robert A. Heinlein)
3)
– Urządziliście wybory i pozwoliliście im rządzić? – spytałem powoli. – Rządzić w s z y s t k i m? To co my tu robimy? – Spojrzałem na Profesora, myślałem, że wybuchnie. Nie dzieliłem jego poglądów, ale nie rozumiałem, po co wymieniać jeden sejmik na drugi. Pierwsza grupa była przynajmniej nieformalna i mogliśmy doładować do nich naszych ludzi – tych nowych nie da oderwać od stołków.
Profesor był niewzruszony. Złożył koniuszki palców i przybrał zrelaksowaną minę.
– Manuelu, chyba sytuacja nie jest aż tak zła, za jaką, jak widzę, ją uważasz. W każdej epoce należy dostosować się do aktualnej mitologii. W dawnych czasach królowie byli pomazańcami bożymi, więc trzeba było tylko pilnować, żeby Bóg pomazał odpowiedniego kandydata. W naszym stuleciu mamy mit ?woli ludu?… ale problem zmienił się tylko pozornie. Towarzysz Adam i ja wiele dyskutowaliśmy o tym, jak wpływać na wolę ludu. Pozwoliłem sobie zasugerować, że to rozwiązanie należy do wygodniejszych:
– No.., okay. Ale dlaczego o niczym nie wiedzieliśmy? Stu, wiedziałeś o tym?
– Nie, Mannie. I wcale nie chciałbym wiedzieć. – Wzruszył ramionami. – Jestem monarchistą. Nie interesują mnie takie rzeczy. Ale zgadzam się z Profesorem, że w dzisiejszych czasach wybory to rytuał nieunikniony.
– Manuelu – powiedział Profesor – nie musiałeś dowiadywać się o tym przed powrotem; mieliśmy inne rzeczy na głowie. Pod naszą nieobecność zajęli się tym towarzysz Adam i droga towarzyszka Wyoh… niech więc nam opowiedzą, co zrobili, zanim osądzimy, co narobili.
– Przepraszam. A więc, Wyoh?
– Mannie, nie puściliśmy w s z y s t k i e g o na żywioł. Adam i ja uznaliśmy, że najlepszy byłby Kongres mniej więcej trzystuosobowy. Potem całymi godzinami przeglądaliśmy spisy członków Partii – plus wybitnych bezpartyjnych. W końcu ułożyliśmy listę kandydatów – były na niej nazwiska z Doraźnego Kongresu; nie wszyscy byli aż tacy głupi, włączyliśmy na listę, ilu się dało. Potem Adam dzwonił do wszystkich i każdego – albo każdą – pytał, czy się zgodzi… zobowiązując na razie do tajemnicy. Niektórych musieliśmy skreślić.
Kiedy wszystko było gotowe, Adam wygłosił przemówienie w TV i ogłosił, że czas wypełnić złożoną przez Partię obietnicę wolnych wyborów, ustalił dzień, powiedział, że może głosować każdy, kto ma więcej niż szesnaście lat, i że aby kandydować wystarczy zebrać sto podpisów pod petycją o mandat i wywiesić ją w Starej Kopule albo na jakiejś publicznej tablicy ogłoszeń we własnym osiedlu. Aha, trzydzieści tymczasowych okręgów wyborczych, po dziesięciu kongresmanów z okręgu – dzięki temu w każdym osiedlu, poza tymi najmniejszymi, był co najmniej jeden okręg.
– Więc wszystko było ustawione i lista Partii wygrała?
– Och, nie, kochanie! Nie było żadnej listy Partii – listy oficjalnej. Ale przygotowaliśmy swoich kandydatów… i powiem ci, że moi stiliadzy znakomicie zbierali podpisy na nominacjach; naszych ludzi wywieszono już pierwszego dnia. W ogóle było ich mnóstwo; ponad 2.000 kandydatów. Ale od ogłoszenia do wyborów było tylko dziesięć dni, a my wiedzieliśmy, czego chcemy, natomiast opozycja była podzielona. Adam nie musiał nawet publicznie udzielać poparcia kandydatom. Wszystko zadziałało – wygrałeś siedmioma tysiącami głosów, kochanie, a twój najsilniejszy rywal dostał niecały tysiąc.
– Ja wygrałem?
– Ty wygrałeś, ja wygrałam, Profesor wygrał, towarzysz Clayton wygrał, wygrali prawie wszyscy, którzy naszym zdaniem powinni być w Kongresie. Żadna sztuka. Choć Adam nikogo nie popierał, to ja bez wahania podpowiadałam towarzyszom, kto się nam podoba. Simon też się przysłużył. Do tego mamy chody w gazetach. Szkoda, że nie było cię tu w noc wyborów, że nie śledziłeś wyników. Bomba!
– A jak liczyliście głosy? Chciałbym dowiedzieć się czegoś o wyborach. Pisali nazwiska na papierkach?
– O, nie, wymyśliliśmy lepszy system… bo w końcu nawet pośród najlepszych ludzi nie wszyscy umieją pisać. Lokale wyborcze były w bankach, urzędnicy identyfikowali klientów, a klienci członków rodzin i sąsiadów, którzy nie mają kont – ludzie głosowali ustnie, i urzędnicy wpisywali głosy do bankowych komputerów, a rezultaty na bieżąco obliczała centrala w Luna City. Wszystko trwało niecałe trzy godziny, a ostateczne rezultaty wydrukowano w parę minut po oddaniu ostatniego głosu.
Raptem zapaliło mi się w głowie jakieś światełko, i postanowiłem że potem porozmawiam o tym z Wyoh na osobności. Nie, nie z Wyoh – z M i k i e m*. Przegryzę się przez zbroję godności ?Adama Selene? i wyciągnę mu prawdę z neurystorów. Właśnie przypomniał mi się pewien czek z dziesięciomilionową nadpłatą i zastanawiałem się ilu ludzi na mnie głosowało. 7.000? 700? A może tylko rodzina i przyjaciele?
(Robert A. Heinlein) * – Mike to sztuczna inteligencja, potężny komputer zarządzający całym ichnim miastem.
————– koniec 100% na poważnie — teraz tekst mieszany ———–
4) Jeśli macie wątpliwości, jak działa polityka, to:
– zapraszam do ponownego przeczytania tekstu o firmach farmaceutycznych (jest w poprzednim wpisie (tym o szpitalach)
– Przekonania się, że w Norwegii trzy razy powtarzali referendum, aż w końcu wymęczyli ze społeczeństwa odpowiedź, że chce się dołączyć do Unii Europejskiej.
– łaskawego spostrzeżenia, że w każdej kampanii wyborczej politycy obiecują, a po odpowiednim czasie okazuje się, że z obietnic nici.
Wnioski:
1)
Wybory i tzw. demokracja parlamentarna w takim kształcie, w jakim funkcjonuje obecnie, to teatr czystej fikcji i kulminacyjny produkt wielopoziomowej manipulacji wyborcami za pomocą TV i innych mediów.
2) z punktu widzenia polityka wyborcy to….
(zapraszam do eksperymentów)
A tam, nie chce mi się o tym pisać,
dla osłody:
What politicians and baby diaphers have in common?
A: They both must be changed frequently and for the same reason.
Q: Jaka jest różnica między polskim (albo tajwańskim) politykiem, a rzeką?
A: Rzekę łatwiej oderwać od koryta.
In those days, the (Roman) government gave them bread and
circuses. Today we give them bread and elections, but it is
just a change in the style of a periodical amusement. — Will Durant
The taxpayer – that’s someone who works for the federal government but doesn’t have to take a civil service exam. – Ronald Reagan – prezydent USA