Wyprawa do chińskiej GG (Generalnej Guberni)

Jak już wcześniej informowano, integralna część Chin, Tybet miała zaszczyt gościć grupę niezależnych dziennikarzy pragnących – z bezstronnością z której słyną – zlikwidować wszelkie nieporozumienia i stereotypy rozpowszechniane przez spijających amerykańskie złoto, reakcyjnych pismaków.

Oto fotorelacja:

[simage=1,400,y,left,clear]

Na podbój tybetu Chińczycy jak zwykle ruszają małymi grupkami.


[simage=2,400,y,left,clear]

Dwie noce w pociągu.


[simage=3,400,y,left,clear]

A ten SKURWYSYN tak siorbał, że nie dało się przemnożyć 2×2 w pamięci. Jeszcze był taki koleś, który mlaskał. Po przeczytaniu akapitu książki orientowałem się że nic nie rozumiem.

[simage=4,400,y,left,clear]

Pierwszy poranek stolicy jednej z prowincji Chin – mieście Lasa. Blady świt nie jest tu blady – dzięki wysokości 3600mnpm i małej ilości zanieczyszczeń, kolory, i dźwięki wyglądały i brzmiały inaczej.

[simage=5,400,y,left,clear]

A oto główna atrakcja miasta – pałac maharadży Pankot… oh, miałem na myśli pałac Pantala – spod tego kamienia wyszedł Dalajlama – czyli tybetański watażka, sługa reakjonistycznej CIA, pragnący pchnąć swój naród ku wyniszczającej wojnie o oderwanie od macierzy, czyli Chin Ludowych.

[simage=6,400,y,left,clear]


W związku z zapędami imperialistycznymi przywódców wygodnie mieszkających w betonie i otoczonych cudami nowoczesnej techniki, brak jest środków budżetowych na budowę infrastruktury cywilizacyjnej dla wyborców. Widniejące na zdjęci dzieci to ofiary kapitalistycznego (żydo-masońskiego) spisku opłacanego ze splamionych krwią tajnych funduszy CIA.

[simage=7,400,y,left,clear]

Sielskie życie mieszkańców tybetańskiego interioru. Pan w tle wypatruje postępów bohaterskiej armii wielkich Chin, a w międzyczasie miejscowe feministki, zmuszane do powrotu do swych tradycyjnych zajęć, tj. wychowywania dzieci, kontynuują swój heroiczny wysiłek w celu zwiększenia zaludnienia.

[simage=8,400,y,left,clear]

Tymczasem wyczerpana śmiertelnie nieustającymi starciami z opozycją brygada specjalna policji szybkiego reagowania, zażywa zasłużonego odpoczynku. Chciałem zrobić zdjęcie gościa za kierownicą, i spotkała mnie niespodzianka. Jak wiemy z amerykańskich filmów, policjanci najczęściej pracują parami – np. murzyn i biały. Jest tak ponieważ jeśli biały spałuje czarnego bandziora, to jest to rasizm, a jak czarny spałuje czarnego, to tylko walka z przestępczością.
Co prawda policja w Tybecie nie idzie z duchem postępu najwspanialszego kraju świata, ale parami pracują – może to Tybetańczyk i Chińczyk – i każdy pałuje swoich – nie wiem. W każdym razie – ten koleś z tyłu wystawił broń biologiczną (śmierdzącą skarpetkę) w chwili gdy naciskałem spust aparatu – i w ten sposób zdradził swoją z góry upatrzoną wcześniej pozycję.

[simage=9,400,y,left,clear]

Poranna gimnastyka to stały element życia Tybetańczyków. Od samego rana robią pompki przed świątyniami. Dzięki temu są nacją zdrową i wolna od chorób wieńcowych.

[simage=30,400,y,left,clear]

NIestety robienie zdjęć grypsującym… tj. mantrującym mnichom jest za kasę. Sępy czasem przesadzały. Za filmowanie mantrujących nierobów chlejących herbatę z masłem – 500PLN!!!

[simage=10,400,y,left,clear]

Nie wszyscy w Tybecie są pełnymi powagi i smutku po utraconej niepodległości mnichami. Ta pani samym swym istnieniem udowadnia, że pod powłoką smutku butem chińskiego oprawcy wywołanego, kryje się cały świat nieudolnie naśladowanej imperialistycznej dekadencji.

[simage=11,400,y,left,clear]

Wielu zastanawiało się,  czemu ci kolesie tak kręcą młynkami. Otóż wyjaśnienie jest całkiem proste. Jeśli zadacie sobie trud zrzucenia ze swojego umysłu puszczanej w świat amerykańskiej propagandy, dowiecie się np z wolnych mediów Iranu, że Dalajlama musiał uciekać z Tybetu po nieopłaceniu zaległych rachunków za prąd (razem z karami za nielegalne przyłącze). Na zdjęciu obok widać, jak cały naród solidarnie kręci przenośnymi prądnicami, a następnie udaje się do świątyni, gdzie przez specjalne przyłącze przekazuje zgromadzoną energię do sieci energetycznej. Większe i wydajniejsze prądnice, zasilane rękami przechodniów (w tle) stanowią kolejny dowód, jak wielka jest mobilizacja społeczna i wytrwałość buddyjska.

Niektórzy twierdzą, że ładunek zbierający się w młynkach odkształca pole elektromagnetyczne w taki sposób, że stymuluje ono działanie mózgu redukując prawdopodobieństwo oddziaływania złych mocy astralnych. W trakcie powstawania na uniwersytecie Pingdzing jest praca doktorska pt. „Roczna wydajność energetyczna prądnicy ręcznej a centralizm demokracji socjalistycznej”.

[simage=13,400,y,left,clear]

Ten koleś to Chinol (nie Tybetańczyk). Pod tym wielkim i wspaniałym pałacem sprzedaje masło z mleka jaka. Powiedziałem mu, że jestem z Tajwanu i nauczyłem pozować ze słynnymi palcami V
Tajwańczycy tak właśnie pozują do zdjęć i twierdzą, że to jest cool!

.

Poniżej Biblioteka Narodowa Tybetu w Lasie. Nadzwyczajnym wysiłkiem mieszkańców udało się ją zadaszyć.
Na razie jest tylko jedna książka – jednak statystyki mówią, że odsetek użytkownictwa książek wynosi 100% – najwyższy (bo w Tybecie) rezultat na świecie!
Co za wydajność! Grecy i inne kolebki cywilizacji powinni zazdrościć.

[simage=18,400,y,left,clear]

Wyprawy w góry
Ponieważ siedzenie w miastach nie do końca wyczerpywało program zwiedzania, udaliśmy się na wyprawę w teren.
Jednego dnia wpadłęm na genialny pomysł: kazałem przewodnikowi zawieźć nas do miejsca, gdzie nie ma turystów. Zabrał nas więc do swojej rodzinnej wioski, na czym obie strony transakcji bardzo skożystały.
Po drodze widzimy takie piękne zbiorniki (wodne – przyp. red.)
[simage=19,400,y,left,clear]

—————–
zwłaszcza chodzi tu o ludzi związanych z CIA
POtencjalnym obrońcom Tybetu polecam tą książkę:

„Knaus John Kenneth: „Ofiary zimnej wojny”
ISBN: 83-7245-300-4

Opis wzięty stąd: http://www.mareno.pl/prod/MIDN/83-7245-300-4

Sensacyjna, a zarazem obiektywna i starannie udokumentowana relacja człowieka, który wie wszystko o tajnych operacjach CIA w tej części świata, odsłania nieznany fragment dramatycznej historii Tybetu. Po raz pierwszy demaskuje całą prawdę o amerykańskim poparciu dla Dalajlamy, ujawnia sekretne negocjacje ONZ, śmiałe akcje amerykańskiego wywiadu i brutalne akty przemocy w Himalajach. Niepublikowane relacje uczestników wydarzeń i unikatowe zdjęcia ilustrują tę przejmującą opowieść szpiegowską o ”wielkiej grze”, która w Azji nigdy nie ustała, chociaż zmieniali się gracze i wygrane.

———————
Wioska zbudowana jest tak: czym bliżej drogi asfaltowej, tym lepiej wymurowane domy.
[simage=23,400,y,left,clear]

Tak wygląda izba w domu stojącym blisko drogi.
[simage=24,400,y,left,clear]

tak więc jeśli zapuścić się dalej, zabudowania są coraz rzadsze, a w czasie lata opuszczone – bo wszyscy oprócz dzieci, kobiet dozorujących i starców – idą na wyżyny wypasać jaki.

[simage=20,400,y,left,clear]

Tak wygląda kuchnia – w domu na samym końcu doliny.

A to mieszkańcy rdzenni Tybetu, czyli aborygeni. Tak – ludzie wcale nie byli tam pierwsi! Jaki – bo tak nazywają się owi pierwotni mieszkańcy tych okolic. Przed olimpiadą 2008 planują aktywne wystąpienia przeciwko okupacji Tybetu przez ludzi.
[simage=25,400,y,left,clear]

[simage=14,400,y,left,clear]

A tak właśnie wygląda ta herbata z jaka (to taki skrót myślowy – oczywiście herbata jest z liści rośliny, a dodatkiem do niej jest mleko z jaka. Hmm.. znowu uproszczenie. Mleko jest wydzieliną z cyców samicy jaka. Smacznego – teraz jest dokładnie)
[simage=15,400,y,left,clear]

Jako zagrycha do herbaty z jaka (pan Peter przed chwilą się poprawiał, a teraz znowu wyskoczył z tą no jak jej tam… herbatą. Chyba ma problemy z pamiencią – przyp. red.)
Zagrycha jest antyalergiczna z sierścią kota – dzięki temu tybetańskie dzieci od małego uodparniają się na obecność ciał obcych.
[simage=16,400,y,left,clear]

Gotowe! Kuchnia pełna niespodzianek w wersji tybetańskiej zaprasza!

Wyprawa do najwyżsej góry świata

A to scena wiejska – przy drodze na Mt. Everest ludzie pracują i wyplatają chorągiewki.
[simage=17,400,y,left,clear]


I oto z porannych mgieł wyjelenia się cel podróży:
[simage=22,400,y,left,clear]

W namiocie w obozowisku pod czomolungmą skończył mi się tlen, więc ciągnąłem co jakiś czas z butelki!
Żartuję – to zdjęcie pozowane. Ale jedna taka pani miała rzeczywiście duże problemy z tą jak jej tam – migreną.
[simage=28,400,y,left,clear]

A ta pani jest menadżerem hotelu (bo tym w swej istocie był ten namiot). Cały czas gotowała herbatę z jaka i nam dawała do picia.
[simage=21,400,y,left,clear]

To jeden z lokalnych kierowców. Tybetańczyk. Po chińsku ledwo co kumał. Poduczyłem się u niego trochę tybetańskiego. Z początku traktował mnie jak każdego turystę – jednak po pewnym czasie, widząc moje postępy nauki języka i okazywany szacunek – zaczął mi nawet drzwi otwierać.
[simage=27,400,y,left,clear]

Na pożegnanie – chyba dla otrzeźwienia związanego z powrotem na niziny i w świat złodziejstwa – na lotnisku celnicy ukradli mi pojemnik z tlenem. Wziąłem go na pamiątkę – na wszelki wypadek w razie rozhermetyzowania kabiny samolotu.
[simage=29,400,y,left,clear]

Na zasługę przypada im niezabranie TRZECH noży w tym jednej zajebistej maczety, które kupiłem w Tybecie na pamiątkę.

Koniec

Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *