Cz. 16 – Druga wizyta u wuja Sama. Epilog.

Epizod 1: Dallas
Po wylądowaniu w Dallas o bladym świcie:


A tak wygląda słynne „downtown” amerykańskich miast: spośród luźnej zabudowy wyrastają wieżowce.


Łażenie po mieście i szukanie autobusu do innego stanu sprawiło,

że natknąłem się na pomnik JFK – to ten prezydent, który dostał czapę od bankowo-militarystycznej konspiracji. Od bankierów za próbę zakończenia ich monopolu na druk kasy. Od wojskowych: zamiast pokojowej nagrody nobla.
.
.
Na zdjęciu: składnica książek, z której wg oficjalnej wersji strzelał jeden sprawca.

Nie takim dokładnie, ale podobnym samochodem jechał.

Scena zbrodni w szerszym ujęciu


I jeszcze spacer ulicami Dallas o zachodzie słońca

.
.
Epizod 2: Fort Worth

Zupełnie przypadkiem znalazłem się przy epicentrum amerykańskiej potęgi:
drukarni pieniędzy.

Zaliczyłem wizytę jednej z dwóch wytwórni:
Bureau of Engraving and Printing in Fort Worth

(zdjęcie zrobiona „z biodra”)

Pamiętajmy, że druk szeleszczących banknotów jest to HISTORYCZNA metoda robienia kasy. Byłem więc tak naprawdę w MUZEUM. Prawdziwą kasę robi się teraz wstukując kwotę w komputerze w banku na rogu.
http://www.youtube.com/watch?v=Ue_lzEIVhnE

Nie dali robić zdjęć, ale mam za to zajebistą pamiątkę, o której zawsze marzyłem!!!


.
.

Stockyards:
Byłem w Teksasie – kraju kowbojów. Jednym ze słynnych miejsc są tam tzw. Stockyards. Jest to stacja przeładunkowa dla bydła.

Ja ponownie podkreślam, że nie jestem rasistą. Dlatego serdecznie się ucieszyłem mogąc zrobić sobie zdjęcie z kowbojem który przyjechał tam z wizytą z Afryki. Albo może po prostu gość strasznie lubi film Płonące siodła.


.
A macie jeszcze ze dwa zdjęcia – stacja kolejowa z której wysyłano bydło prosto na stoły.

.
I super sklep z pamiątkami, w którym kupiłem stare noże sprzed II WŚ. Ciekawa historia: wieczorem siedziałem sobie w Subwayu i te noże oglądałem, a przez okno zobaczyli to policjanci na rowerach i coś tam chcieli. Szybko stwierdzili, że jestem niegroźny i sobie poszli głosząc uwagi ogólne w temacie epatowania bronią na widoku.

I obowiązkowa konsumpcja:



.
.

Epizod 3: Misja „SZACUN”
.
Wypożyczenie samochodu do dziejowej misji pod kryptonimem „szacun”.

Wyjazd z Dallas zaplanowałem tak, aby przejechać trasą JFK:

Zaraz dostanę kulkę od Leona albo Matyldy. kurde.. kurde….

… strzelą nie strzelą?

PRZEŻYŁEM! Może dlatego że nie podpadłem jeszcze wystarczająco mocno banksterom i masonom! Trzeciej części tej triady nie wymieniam, bo oskarżą mnie o antycyklicznizm.

Po raz kolejny na drodze stanęła mi droga. W gąszczu autostrad

zgubiłem drogę

I zajechałem do sklepu z rodzaju tych, które są napadane o drugiej w nocy przez murzynów w bluzie z kapturem i z bronią .


I zaprzyjaźniłem się ze sprzedawcą. Wklejam na dowód, że nie jestem rasistą i mam przyjaciół z całego świata – nawet z Afryki.

P drodze mijałem wiele ciekawych miejsc, znanych mi wcześniej tylko z imperialistycznych filmów, które oglądałem na szkoleniach w tajnych ośrodkach KGB.


A to już daleko poza miastem: cmentarzysko stylowych samochodów.

A tu kolejne spotkanie z rzeczą znaną z filmów: bramka opłaty drogowej, umożliwiająca wrzucanie podkładek pod śruby. Intrygowała mnie ta bramka już od czasów przedszkola.


Aaaaaaa…. pasibrzuch jest głodny. Po przylocie do ojczyzny McDonalda US&A specjalnie powstrzymałem się od żarcia w McDonaldzie, aby zrobić to po raz pierwszy w opcji McDrive!

Proszę, jaka opalona!… właśnie wróciła z plaży w Miami Beach. Przez chwilę miałem teorię, że pani jest z Afryki, ale to byłoby rasistowskie zakładać, że wszyscy, którzy w USA pracują uczciwie na życie, są murzynami.

Dojechałem!
Geronimo!!!!!!!!!!!!

W sumie powinienem wynająć awionetkę i spaść tam na spadochronie, ale nie można mieć wszystkiego.
Powyżej widzicie grób Geronimo – w sumie można powiedzieć że najsłynniejszego wodza indiańskiego, który wsławił się odwagą i uporem w walce z pokojowo nastawionymi, pragnącymi szczęścia i miłości osadnikami z Europy.

Niestety Geronimo nie rozumiał, że biali goście pragną hojnie obdarzyć rdzennych mieszkańców cywilizacją. Walczył z wielką odwagą przeciw białej zarazie, a jego przeciwnicy, żołnierze US Army, skacząc ze spadochronem z samolotu dla kurażu wykrzykują jego imię.

Poniżej inny cmentarz na tym samym terenie – Fort Sill, czyli półotwartej bazie wojskowej.


Półptwartej, bo jest brama wjazdowa, na której mnie shaltowali.
Wyłożyłem powód swojego przybycia, gość zadzwonił krótkofalówką do mamy (tzn. swojego dowódcy) – widać pierwszy raz trafił na takiego dziwnego gościa – a następnie wpuścił i wytłumaczył jak jechać.

Dodatkową atrakcją terenu było zadaszone i plenerowe muzeum artylerii. Cieszyłem się jak dziecko. CO prawda do środka wpadłem 20 minut przed fajrantem, ale gość pilnujący tego arsenału pozwolił wypstrykać zdjęcia po czasie zamknięcia a nawet wpuszczał za balustrady, żebym mógł zrobić lepsze ujęcia!




.
.

Epizod 4: Powrót za darmo
Po zaliczeniu wszystkich punktów programu czas było zasuwać na lotnisko.


Jak zwykle zasuwałem do późnej nocy. A potem noc w samochodzie – dzięki temu przy okazji 25$ do przodu za zaoszczędzoną noc w hostelu. Albo inaczej – można to odliczyć od kosztu wynajęcia samochodu.

Tak wygląda punkt zdawania pojazdów – od razu wchodzi się na lotnisko i fru!


Zanim jednak zobaczyłem to:

Czekała mnie niespodzianka: przy oddawaniu bagażu z przykrością i szerokim uśmiechem pani powiedziała, że pojawiło się więcej pasażerów, niż jest miejsc w samolocie do Tokio. Zaproponowali hotel i 300$ na pocieszenie – byle bym tylko poleciał jakimś innym samolotem.
Powiedziałem sobie – a w dupie mam. Chcę wracać do domu.
Po 90 minutach, już pod rękawem do samolotu zwiększyli stawkę do 800USD + super hotel. Boją się pozwów skubani i są miętcy jak wata.
I wtedy uznałem że bardziej miętcy nie będą i zgłosiłem się na ochotnika (brakowało im czterech takich).
Pani powiedziałem, że mój cel to nie Tokio – tylko się tam przesiadam do Tajpej.
Popstrykała coś w klawiaturę i…….
dostałem lot z przesiadką w LA (i tak miałem się przesiadać – ale w Tokio), a potem BEZPOŚREDNIO na Tajwan!!
Różnica była taka, że na Tajwanie pojawiłem się 1,5 godziny później… ale za to z kuponem na 800 papierów w kieszeni! HA HA HA!!!!!!

Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *