Kangurlandia cz. 4 (Epizody z życia motocyklisty)

Poprzedni odcinek: Kangurlandia cz. 3 – Kradzież motoru oczami Sherlocka Holmesa

Ja nie chcę narzekać, ale minęlo już 48 godzin od mojego przyjazdu, a ja nadal nie widziałem Kangura.
Spodziewałem się, że w nocy jak będę spał wyląduje mi na głowie – tajwańskich zwierząt narodowych karaluchów.

Dopisane później:
OK, już zobaczyłem.
Zapoznany Australijczyk zabrał mnie na cmentarz. Ale nie po to aby zakopać żywcem, tylko żeby pokazać kangury, które tam służą jako darmowe kosiarki do trawnika. PRAWDA! Taki jest cel zachowania ich populacji w owym miejscu.

Proszę bardzo: zarąbiste zdjęcie kangura, który właśnie dostał niedawno becikowe:

Po kilku dniach spędzonych w Perth – niestety praca nie pozwalała wyruszyć wcześniej, nabyłęm drogą kupna motor i oto historyczna chwila: marzenie całego życia spełnia się: wyruszam w trasę dookoła Australii. Dnia 16 marca AD2010:

Zdjęcie wykonane przez pracowanika warsztatu, w którym właśnie zostawiłem 400AUD, czyli tysiąc złociszy. Na ich miejscu też bym chętnie takie zdjęcie zrobił.

—–

A to historyczny pierwszy obóz:

—————-

Po drodze Australijski rząd zagotował turystom wiele atrakcji. Coby nie pomarli z pragnienia i mogli dalej wydawać pieniądze na żarcie i paliwo, postawiono tu i ówdzie punkty czerpania wody pitnej. Oczywiście nie za darmo.

Tutaj wkłada się w czeluści machiny 1$ i….. wydarzenia przyspieszyły jak w dobrym filmie akcji:

– woda w ilości 20 litrów zaczyna napierdzielać z kranu w tempie pociągu ekspresowego.

– Rzuciłęm się na kran. Wpierw próbowałem nalać sobie do gęby i żołądka, jak pies przy wężu ogrodowym

i zbryzgało mi przy tym głowę

– szybko jednak świeża chłodna woda rozjaśniła mi w zwojach – pobiegłem gazem do mojego pojazdu motorowego jednośladowego po puste butelki.

Zdążyłem napełnić jedną i pół następnej, przy okazji zbryzgując sobie całe nogi.

O ŻESZ…
Efekt spotkania z zaawansowaną technologią dystrybucji wody:
1) Większość 20 litrów nabytych cenną walutą poszła w kosmos (patrz 3 zdjęcia wyżej) – pobojowisko jakie zostawiłem wyglądało jak poligon świczeń dziesięciu jednostek straży pożarnej.

2) zbryzgany cały łeb i chełm (w końcu nie wiem – samo HA czy CE-HA?)

3) zbryzgane całe nogi aż do ud (przynajmniej się umyłem. Pamiętacie tą piosenkę Kazika; „… a w zeszłe święta byłem z kobitą, co miała jedną noge umytą…”)

Chciałem się kiedyś zapisać do Mensy – a tu proszę, taka porażka! Chociaż może nie do końca, bo:

4) napiłem się może z jedną szklankę (niewątpliwy choć skromny sukces)

5) dostałem 2L świeżej wody (choć połowiczny, również sukces)

=============================
Ok, jedziemy dalej:

Każdego dnia ostatnie 2-3 godziny jadę pustą drogą – przyświecają gwiazdy i reflektor przedni.

Dzień wcześniej znalazłem sobie ciche i spokojne miejsce przy drodze. Nie ma to jak dzwoniąca w uszach cisza całkowitego bezludzia.
Kładę się spać… a tu nagle…

okazuje się, że rozbiłem namiot tuż nad rurociągiem z jakąś ropą czy gazem.


KURDE. Zaczęło napier….lać jak w środku fabryki pracującej w trybie mobilizacji wojennej pod Londynem AD 1940. Zaczęło zaraz po tym jak obróciłem się kilka razy w miejscu jak pies i wymościłem wygodnie do snu!

Myślę sobie; „dobra, wytrzymam!”
I wytrzymałem całą noc. Przestało łomotać około 5 rano – jak już zaczęło się robić jasno.
Dopiero rano domyśliłem się prawdy: nie spałem nad pompą rurociągu. To ok. 50 metrów dalej ciężarówa parkowała na noc, a kierowca zapuścił silnik ma całą noc żęby mieć fajną klimatyzację.

A może mam już halucynacje jak ten pan z filmu „Dzień świra”?

————–

To kolejne obozowisko w buszu przy drodze. Było już ciszej, bo specjalnie jechałem aby znaleźć miejsce z dala od drogi.


——–
W ramach akcji oszczędnościowych (kryzys) dokonałem zabiegów ablucyjnych w tym oto przyschniętym korycie strumienia. GIT. Miejsce to służy jako wodopój dla bydła pasącego się na pustyni.

——————–

Ceny nadal wysokie:
za pokrywkę do aparatu fotograficznego (kawałek, kurwa plastiku) – 50PLN w przeliczeniu


.

Następny odcinek: Poziome wodospady
Początek podróży tutaj.

Print Friendly, PDF & Email

2 thoughts on “Kangurlandia cz. 4 (Epizody z życia motocyklisty)

  1. Niezłe. Ciekawe co spotkałeś dalej. Widziałeś jakieś jadowite stworzenia? Jak wygląda infrastruktura dla turystów w rejonie przez który jechałeś. Czy motor za tysiaka nadaje się do objechania Australii?

  2. 1000 to trochę za mało. Dałem 1500+przygotowanie do trasy ok. 300 – 15-letnia Yamaha.
    Jedyne jadowite rzeczy na jakie się natykam, to załogi stacji benzynowych, które koniecznie chcą moje pieniądze po tankowaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *