Jak jedzie się do pracy

Kochani, jak wiecie, tą samą czynność można wykonać na wiele sposobów. Można na przykład iść zobaczyć Star Wars w kinie w pierwszym rzędzie i z dźwiękiem Dolby Digital – wszystkie trzy stare epizody pod rząd przez całą noc. Można też ten sam film oglądać na szpanerskim telefonie w autobusie. Czujecie różnicę? Można też przeżyć własne życie oglądając telewizję i wszystkie te zdeprawowane mordy polityków – zer, chamów i agentów (nazwiska znacie, więc tu zmilczę). Jako alternatywę – można spędzić życie na robieniu tego, czego inni nie robią, bo myślą, że to głupie i dizecinne i niepoważne.

Na prostym przykładzie pokażę wam alternatywną trasę do pracy. Otóż dostałem zadanie inspekcji w fabryce na południu Tajwanu. Metody dostania się na miejsce:

METODA 1: „Easy way” wsiadam do pociągu i za 90 minut jestem na miejscu. Po użerce z producentem wsiadam do pociągu powrotnego i wracam na stare śmiecie. Całość: 6-7 godzin, koszt 2000NT$

METODA 2: „the hard way” Czas: 2 dni koszt – 700NT$ (wliczając jedzenie przez ten okres, choć siedząc w domu też musiałbym żreć, ale wliczyłem je do kosztu przejazdu)

———–
Na początek – plantacje herbaty. Po ulewnych deszczach wody gruntowe, wypłukawszy uprzednio esencję z krzaków  [herbaty – przyp. red.] zamieniają się w strumienie herbaty Lipton o odcieniu zależnym od lokalnej specyfiki gleb. Następnie firma ta ustawia cysternę w korycie potoku i napełnia zbiornik metodą „na smoka wawelskiego”, czyli otwarcia tylnej klapy cysterny i oczekiwania na napływ wody. Pełna cysterna jedzie do fabryki, gdzie pozyskanym roztworem wypełnia się butelki LIPTON ICE TEA (produkt całkowicie naturalny, wszystkie prawa zastrzeżone).

Po przedarciu się przez łańcuch górski, docieram do wybrzeża wschodniego. Zmierzch zapada nieuchronnie jak klauzula wyroku po ostatniej apelacji.


Jeden odcinek drogi całkowicie rozwaliło w czasie tajfunu – w związku z tym droga tymczasowa wiedzie przez koryto rzeki.


Kiedy Tajwańczycy postanowili rozbudować infrastrukturę rzeczną, ich szef powiedział tak:
„Tutaj zrobimy góry, tutaj las, tu  kwiatki, a tu bym pier***nął szlaczek… ehm! tj rzekę!

(szlaczek pochodzi – jakby ktoś nie wiedział – ze słynnego kawału o Jasiu, popularnego w szkołach podstawowych)

Jak pomyślano tak zrobion0 – nie oglądając się na zabudowę już obecną.

A tak naprawdę to sprawka tajfunu. Mieszkańcy tego domu na zdjęciu powyżej musieli się nieźle ze***ać ze strachu, jeśli obsuwa miała miejsce w nocy jak spali. Lepsze wrażenia niż film z terminatorem w 3D!

Kontynuowałem więc moją heroiczną podróż godną lepszej sprawy. Czym wyżej wjeżdżałem tym więcej mgły się robiło.

A potem noc zapadła jak decyzja nad traktatem lizbońskim – nagle i niespodziewanie dla członków społeczestwa.
Górska droga stała się mało że mglista (nożem kroić) to jeszcze ciemna jak…. Do tego to nie była mgła, tylko chmura, która akurat kondensowała się na deszcz na moich – dosłownie – oczach.

Co jakiś czas z naprzeciwka jechały olbrzymie ciężarówki wiozące owoce z górskich plantacji. Strach było wtedy jechać, bo zajmowały praktycznie całą szerokość jezdni.
Widoczność – z relektorem czy bez – około 2-3 metry. Przez większość czasu nie było widać następnej odblaskowej wypustki pośrodku drogi, co zmuszało mnie w paru miejscach do  zatrzymania skutera. Starałem się jechać środkiem drogi, właśnie po tych wypustkach, jednak często one znikały (bo droga w danym miejscu była remontowana po lawinie kamiennej, na przykład). Ciężarówkę więc do ostatniej chwili było widać jedynie jako zbliżającą się poświatę (jak UFO w filmie „Bliskie spotkania 3-go stopnia”) i przytłumiony mgłą i deszczem ryk silnika.

A to najlepsze, że nie było prawie nigdy widać czy po lewej jest przepaść, czy góra. Droga, którą jechałem jest wyrąbana w zboczach o nachyleniu 70-90% i za tymi słupkami na zdjęciu

…przy ładnej pogodzie przepaść jest na 600 w dół – wiem, bo pamiętam. (zauważcie brak barierek – ponadto – to było miejsce po niedawnej lawinie – i nawierzchnia byłą całkowicie rozwalona, pokryta dezorientującym żwirem i błotem na odcinku ok 30 m.
Widoczność nadal 2-3 metry, stopniowo zwiększała się w porywach do 5-6 – ale tylko sporadycznie.

W końcu wyjechałem ponad chmury – ok. 2000 m.n.p.m.

Niestetyjedyna stacja benzynowa po drodze była zamknięta – bo w taką pogodę NIKT NORMALNY nie jeździ, tylko siedzi w domu i ogląda pyski i ryje polityków w TV. To samo w drugim miejscu – górskim miasteczku Lishan.

—————-

Wariat ma swoje motywy, człowiek normalny częstokroć nie ma żadnych godnych uwagi.” — Stefan Kisielewski

——————

Stacja czynna od 7 rano – więc przymusowo rozstawiłem namiot na dziko na platformie widokowej na wschód słońca i doczekałem do rana.

Przy okazji możecie zobaczyć jak nas kasują podatkami wbudowanymi w energię – na zdjęciu benzyna 95 kosztuje 2,2PLN w przeliczeniu!!

Oczekiwanie na otwarcie stacji benzynowej umilałem sobie rozważaniami co by się stało, gdyby ktoś grający w koszykówkę na tym boisku skoczył za mocno i całość pokulałaby się w stronę bezlitosnej weryfikacji teorii Newtona…

ok, 500m w dół po stoku z nach. około 80%.

O – mniej więcej tak to wygląda.

To restauracja na ws. 2400mnpm – z widokiem na gigantyczną dolinę wypełnioną przewalającymi się porannymi chmurami.

Przy takim widoku pożarłem ryż smażony + kawa na gorąco.

Chciałem zamówić ciepłą zupę, ale nie za bardzo skumali moje dukanie po chińsku (w głębi tajwanu gadają dialektami pierwotnych ludów malajskich, a nei chińskich), więc widząc białą (w domyśle ameykańską) mordę, dali mi kawę do popicia.

I kolejne osiągnięcie – pierwszy raz w życiu widzę śnieg na Tajwanie.

Wysokość ok. 3000m ( maksymalna na jakiej byłem na skuterze to 3400)

Aha – byłem ubrany we wszystko co miałem – łącznie ze strojem przeciwdeszczowym. Zimno waliło jak od serc zdrajców głosujących za traktatem lizbońskim:


Dla Tajwańczyków śnieg to wielkie przeżycie – widziałem jak zatrzymywali się przy drodze i jak debile robili sobie zdjęcia na jego tle ciesząc się nie wiadomo z czego.

W wielu miejscach oczywiście matka natura uderze bezlitośnie swoją stalową pięścią w infrastrukturę drogową.

A tu kolejna niespodzianka dla kierowców:

Przyczyna powyższego stanu rzeczy jest następująca: otóż w ramach oszczędności centralne góry na Tajwanie wykonano z piasku zamiast ze skał. Czyli kolejne chińskie badziewie!

Po tym zjeździe na niziny między pasmami gór, udałem się w kierunku kolejnych przełęczy.
Słońce na wys. 2500 chyli się ku upadkowi jak imperium amerykańskie:

Po drodze plantacje herbaty rozciągają się jak guma do żucia

Wszystko byłoby zbyt piękne, gdyby można było nażreć się w McDonaldzie. Niestety lokalne specjały wyglądały tak:

czyli bez niespodzianek w tej kwestii. Się tylko zastanawiałem, czy zawartość tych kokonów nagle nie wylezie na zewnątrz z ochydnym dźwiękiemoślizgłego mlaskania i nie przyklei mi się do mordy jak w filmie tak znanym, że tytułu tutaj nie będę przytaczał.

…A wracając do zachodów słońca:

Zjazd z gór o zachodzie zastał mnie z koniecznością znalezieniamiejsca na nocleg. Tym razem była to jakaś opuszczona plantacja herbaty. wjechałem w labirynt tej plantacji po całkowitej ciemnicy i  rozstawiłem na noc.

O świcie moim czom ukazało się to:

O świcie wstałem wraz ze skowronkami

STOP WRÓĆ! Oni wszystkie skowronki już dawno zeżarli!
O świcie wstałem razem z ludźmi pracy, którzy właśnie ćwiczyli zjeżdżanie koparką z ciężarówki.
Fantastyczna sprawa! Gość w koparce sam zjechał sobie z tej ciężarówy używając łyżki jako podpory raz z jednej a raz z drógiej strony. Gapiłęm się na całą procedurę od początku do końca.  Mistrz!! Naprawdę!

A to poranne mgły w dolinach z plantacjami herbaty.

Kolor wszystkiego – niesamowity w świetle porannego słońca.

Po drodze jeszcze sobie powspominałem film „Indiana Jones and the Temple of Doom” na przygodnienapotkanym moście wiszącym.
http://splicd.com/lCnS8eIGv0o/124/164

A propos, to prawdziwe oblicze Indiany Jonesa: luknijcie sobie tutaj:

 

I po mniej więcej 2 godzinach beznadziejnego błądzenia skuterem dotarłem do fabryki do któej mnie jeden klient wysłał.

I co, który sposób dojazdu do pracy lepszy?

CARPE DIEM!!!!

Print Friendly, PDF & Email

One thought on “Jak jedzie się do pracy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *